czwartek, 6 września 2012

ZBAWIENNA SIŁA BŁĘDÓW

Kiedy jeżdżę westernowo, nie tylko zmieniam siodło. Tak naprawdę uczę się innego podejścia do współpracy z koniem. Nie chodzi mi tylko o inne użycie niektórych pomocy albo nowe figury na ujeżdżalni. To pewna filozofia, tak prosta i naturalna, a tak często odrzucana przez jeźdźców.

Jak miło jedzie się na koniu, który wie, czego się od niego wymaga i wykonuje polecenia z ochotą, a dzieje się to bez zbędnego ograniczania jego wolności. Stawiam jakiś cel i razem do niego dążymy, choć to ja nadaję kierunek i szybkość. Daję jakieś polecenie i natychmiast odpuszczam wszelkie pomoce, a koń sam utrzymuje nadane tempo. Po zatrzymaniu również - wodze wiszą, łydki spoczywają swobodnie przy bokach konia i nadchodzi czas na chwilowe wyciszenie. Akcja bardzo często wzdycha wtedy głęboko, a ja mam wielką ochotę jej zawtórować. Najlepszą nagrodą jest całkowite odpuszczenie i pozwolenie koniowi postępować sobie swobodnie, niczego od niego nie wymagając. Uwielbiam chwile spędzone z Akcją, od kiedy nauczyłam się z nią dogadywać i umiem sprawić, że autentycznie mnie słucha, jazda jest czystym relaksem. Chociaż radzę sobie z nią dużo lepiej niż na początku, czasem kobyłka ma swój własny punkt widzenia na to, jak i gdzie powinnyśmy jechać. Jednak nawet wtedy jest to jeden z najbezpieczniejszych koni na świecie. Zdarza jej się stanąć i w ten sposób wykazać niezadowolenie. Kiedy się jej nie odpuści, w końcu się podporządkuje, ale od czasu do czasu wypróbowuje jeźdźca sprawdzając, na ile może sobie pozwolić.



Miałyśmy ostatnio bardzo ciekawą sytuację. Jeździłyśmy na dużej łące i Akcja była IDEALNA. Przez cały czas naszej jazdy świetnie się dogadywałyśmy, a w galopie wyszalałam się za wszystkie czasy. Akcji jednak galop spodobał się nie mniej niż mi i kiedy chciałam jeszcze pokłusować, kobyłka wciąż zagalopowywała. Zwalniałam ją, ale wtedy przechodziła do stępa. Pomimo moich starań, nie mogłam osiągnąć wyważonego, spokojnego kłusa. Wtedy nasza instruktorka, właścicielka Akcji, podeszła i zaczęła dawać mi rady. Zaczęłam od siebie. Musiałam się "przeprogramować" i przestać oczekiwać, że klacz mnie nie posłucha. Wyobraziłam sobie, że kłusujemy tak, jak chciałam. Udało się, ale Akcja stanęła zaraz po kilku krokach. Powtórzyłyśmy wszystko od początku, na małym kole. Po kilku próbach, zrobiłyśmy pełne koło - i natychmiast odpuściłam. Dałam jej całkowity luz, poklepałam i łagodnym głosem zapewniłam jakim jest pięknym i wspaniałym koniem. Po odpoczynku ponowiłam próby - choć nie za pierwszym razem, to jednak znowu się udało. I przerwa. Po udanym kłusie następowała natychmiastowa nagroda. Po chwili już kłusowałyśmy na kółkach w dwie strony. A kiedy klacz znów zaczęła ze mną współpracować, mogła jeszcze pogalopować w nagrodę ku naszej wspólnej uciesze.

 Oczywiście, można by było wziąć bat i za każde zatrzymanie smagnąć ją za łydką. Taaaak i pewnie by nawet podziałało. Innymi słowy, można ją było ZMUSIĆ. Tak jest łatwo, to droga na skróty, kiedy koń poczuje ból, (i powiedzmy to sobie - ból, bo uderzenie batem NIE jest odbierane przez konia jak lekkie, tępe dotknięcie) to wtedy pewnie przyspieszy. Czego się wtedy nauczy? Jest posłuszny, wszystko jest w porządku, sprzeciwi się - poczuje ból. Czy ja jako uczeń, który siedzi na koniu chciałabym być bita kiedy coś mi nie wyjdzie? Kiedy NIE ZROZUMIEM polecenia instruktora czy należy mi się smagnięcie batem bo boku albo po łopatce? Czy wreszcie, kiedy coś mi się nie spodoba i się zbuntuję, przemocą mam być nakłaniana do współpracy? Gdybym trafiła na takiego instruktora jazdy konnej, pierwsza jazda u niego byłaby jednocześnie moją ostatnią.

Podejście do Akcji było zupełnie inne. Incremental learning - pozwólmy koniom uczyć się, aby stopniowo same dochodziły do właściwych rozwiązań. Ważna jest myśl, którą często powtarza Monty Roberts: "pozwólmy koniom popełniać błędy". Każdy błąd jest okazją do nauki. Niech koń zrobi to, co uważa za słuszne, jeśli postąpi w sposób niewłaściwy, musimy stworzyć dla niego niewygodę, by zrozumiał, że kiedy nam ulegnie, będzie miał święty spokój i odpuścimy pomoce. Wszystko to w środowisku BEZPIECZNYM i pozbawionym przemocy.


Tak właśnie było ostatnio z Akcją: nagradzane było właściwe zachowanie, najpierw po jednym kółku, później po kilku, aż mogłyśmy jeździć zgodnie, zrelaksowane i spokojne. Akcja naprawdę NIE CHCIAŁA sprzeciwić się dlatego, że jest złośliwa, bo ja nie wierzę w złośliwość u koni i nikt, kto mówi, że z takim to a takim koniem nie da się dogadać, bo ma wredny charakter, nie przekona mnie do swoich argumentów. Sprzeciw to może być reakcja na ból - tak często lekceważona, to może być strach, brak zaufania do jeźdźca lub taka próba sił.

Nasza instruktorka powiedziała ostatnio bardzo mądrą myśl. Człowiek wraz z koniem stanowią dwuosobowe stado. Musi być w nim lider, czyli człowiek, a koń powinien podążać za nim spokojnie i posłusznie, w przeciwnym razie jazda przestaje być bezpieczna dla obojga partnerów. Koń musi wiedzieć, że może człowiekowi zaufać, powierzyć mu własne bezpieczeństwo. Kiedy odda się człowiekowi niezdecydowanemu, w sytuacji zagrożenia, ten człowiek jest słaby, a słaby przywódca może doprowadzić stado do zguby. Najważniejsze jest przetrwanie. Wtedy koń przejmuje kontrolę i nawet pomimo protestów człowieka, sam podejmuje najważniejsze decyzje, w jego przekonaniu najwłaściwsze, a to wszystko żeby przeżyć. Konie często wypróbowują swoich jeźdźców, aby przekonać się, kto tu rządzi, ale nie ze złośliwości, tylko za głosem najbardziej pierwotnego instynktu - instynktu przetrwania. Kiedy człowiek okaże się silny i stanowczy, koń z radością mu się podporządkuje, bo konie to uwielbiają - poddać się woli silniejszego i zdjąć sobie z barków całą odpowiedzialność za podejmowanie decyzji często decydujących o przeżyciu. Tak połączeni - w zgodzie i w harmonii - stanowią doskonały zespół.