niedziela, 6 czerwca 2010

JAK PODBIŁA MOJE SERCE

To stare zdjęcia z początków naszej przyjaźni. Dosiadu nie miałam ładnego, obie się od siebie powoli uczyłyśmy
 Kiedy Bajka przybyła do stajni, od razu zainteresowałam się, czy to nowy koń do jazdy. Kiedy okazało się, że ma właścicielkę, moje nadzieje na jazdę z nią przepadły. Wiadomo, pewnie właścicielka nie będzie sobie życzyć, żeby ktoś uczył się jeździć na jej koniu. Ale po jakimś czasie okazało się, że sama nie będzie na niej jeździła! Poprosiła Gosię, żeby ta wzięła ją w trening i przygotowała do zawodów skokowych.


Pewnego dnia Gosia zaproponowała, żebym na nią wsiadła! Byłam dumna jak paw. Siodło Bajki było wyśmienite - wszechstronne o profilu skokowym - bardzo miękkie ,wygodne i do tego mój rozmiar. A Bajka idealna. Spokojna, niezwykle czuła na łydkę, miękka w pysku. Cudownie się na niej jeździło. Kiedy zapytałam, czy mogę zagalopować, Gosia odradziła mi ten pomysł. Nie ufała jej jeszcze w galopie, bo na pierwszej jeździe w Łuczycach Bajka robiła kocie grzbiety. A tego dnia Bajka zbudowała u mnie poczucie bezpieczeństwa. Obcy koń, a chciało mi się galopować! A miałam wtedy bardzo mało doświadczenia i w normalnych okolicznościach bałabym się.


Przez kilka następnych jazd Bajka była idealna. W końcu Gosia pozwoliła mi zagalopować, ale tylko na małym kółku, bo "Ona była źle uczona i nie potrafi galopować na dużym kole", jak stwierdziła Gosia. Czułam się wspaniale. Bajka co prawda rozganiała się okropnie, ale na małym kole nie mogła zbytnio poszaleć. Zdaje mi się, że wtedy już dość dobrze trzymałam się w siodle.


I raz, po kilku jazdach z kolei, zapytałam Gosię (ganiąc się w duchu za zuchwałość), czy tego dnia też mogłabym wsiąść na Bajkę. Ale nie było czasu, bo Gosia planowała ją wziąć. Nie mogłam przecież liczyć na to, że właścicielka Bajki pozwoli mi ją jeździć regularnie. Ale tak bardzo napaliłam się na piękną kasztankę! I moim wielkim marzeniem było jej dosiadać na każdej jeździe, bez końca!


Moje marzenie się spełniło...



Ni z tego, ni z owego, Gosia powiedziała mi, że rozmawiała z właścicielką Bajki i powiedziała jej, że jeździ u niej taka jedna Jagódka, która fajnie daje sobie radę z Bajką. Więc, żeby zbyt wielu ludzi na niej nie jeździło, zgodziła się, żebym JA, nie kto inny, tylko właśnie JA, jeździła z Gosią na Bajce!!! Trudno mi opisać ogrom radości, który wezbrał w mojej duszy. Uśmiechnęłam się szeroko i podziękowałam z zachwytem.


Nigdy wcześniej o tym nie wspominałam, ale przez kolejne tygodnie czułam się DOKŁADNIE tak, jakbym się zakochała. W szkole myślałam o niej bez przerwy, serce tłukło mi się głośno w piersi przez całą dobę. Duma mnie rozpierała. Tylu ludzi jeździło w Łuczycach, a Gosia (tak samo nazywa się właścicielka Bajki, której nie będę nazywać po imieniu w dalszej części, ale tylko po to, aby nie wynikły nieporozumienia, czy chodzi o nią, czy o naszą szefową, niemniej darzę ją wielką sympatią i jeśli kiedykolwiek to przeczyta, mam nadzieję, że nie weźmie sobie tego do serca) wybrała mnie. Nie mogłam spać po nocach, rozmyślałam o tym cudownym konisku, które czeka na mnie w stajni. Walenie serca nie dawało mi zasnąć i nie było tak przez tydzień czy dwa, ale chyba... z jakiś miesiąc. I to bez przerwy, ale i w tej chwili, kiedy o niej myślę, czuję dokładnie to samo, ale nieco mniej gwałtownie, jednak uczucie pozostaje to samo.


Pomalutku, drobnymi kroczkami wyjeżdżałyśmy na duże koło. Wyglądało to tak, że przejeżdżałyśmy kilka małych kółek, a następnie jedno duże. Oczywiście Bajka bardzo się przy tym rozganiała, a ja okropnie się wtedy bałam. Potem znowu małe kółka i kolejne duże. Minęło wiele czasu, zanim kobyłka przyzwyczaiła się i uspokoiła.

Obecnie Bajka jest o wiele lepiej umięśniona niż na zdjęciu, choć do prawdziwie pięknej sylwetki wciąż jeszcze dążymy

Był jeden szczegół, który mnie niepokoił - płochliwość. Bajka jest szalenie płochliwa. Ileż to razy zrywała się z byle powodu (jak mi się zdawało) i wyskakiwała z czterech nóg! Bałam się. Byłam okropnie zestresowana. A kiedy ja się spinałam, ona była spięta jeszcze bardziej i koło samo się nakręcało. Ja się bałam, zamiast dawać jej poczucie bezpieczeństwa swoim opanowaniem, sprawiałam, że kobyłka się nakręcała. Ale nic nie mogłam na to poradzić. Jeździłyśmy na parkurze między przeszkodami. I nie przesadzam - z pół roku zajęło, żeby Bajka zbliżyła się do stojaka lub drąga choćby na metr.


Mówili o niej, że jest głupia, niedorozwinięta i rozhisteryzowana. Ale ja wiedziałam swoje. W istocie, Bajka jest szalenie inteligentna, i nie mówię tego dlatego, że jest moją miłością, ale tak po prostu jest. Nieprzeciętnie wrażliwa, chętna do współpracy, bardzo pojętna. Kiedy podejdzie się do niej z sercem, a nie z przemocą i przymusem, potrafi dać z siebie wszystko i jeszcze się tym cieszyć. Niezrozumiana przez otoczenie, w moich oczach stawała się coraz bardziej wspaniała.


Przez płochliwość miewałam momenty załamania. Bajka się buntowała, nie chciała podejść do czegoś, co przerażało ją nawet z oddali. Ja starałam się tłumaczyć jej cierpliwie i uspokajać ją. Gosia nie raz mówiła mi: "Ty gadaj do niej! Koń wszystko rozumie, co się do niego mówi. Ona się wtedy uspokaja." Więc zaczęłam mówić podczas jazdy. I zostało mi to do dzisiaj. Na początku drżącym głosem, przełamując swój strach, mówiłam do Bajki: "ho-hooo, spokojnie", później z biegiem czasu uspokajałam się trochę i mój głos był coraz spokojniejszy. A bałam się jej okropnie. Do tego dochodziło koszmarne czyszczenie w boksie. Nie było na nią sposobu - Bajka bez przerwy uciekała. Podchodziłam do niej spokojnie, a czasem się irytowałam. A ona spokojnie chodziła w kołko i odwracała się do mnie tyłem. A nie mogłam jej uwiązać, bo ma narów odsadzania się na uwiązie. Ileż to razy zerwała kantar! A wtedy wpadała w panikę. Najgorzej było, kiedy boksy przedzielane były żerdzią, aby konie mogły stać na stanowiskach. Potem je zlikwidowano, ale na środku pozostała gruba belka sięgająca sufitu. I bałam się, że podczas czyszczenia, Bajka się zerwie i zrobi mi krzywdę przyciskając właśnie do tej belki i uderzając łbem w dzikim szale. W końcu zdecydowałam się na trzymanie jej za kantar, a czyszczenie jedną ręką. Było to męczące, nie raz bolała mnie już ręka, bo Bajka chciała dreptać, ale jakoś się udawało. Do zadu już nie sięgałam, ale kiedy czyściłam ją w tym miejscu, zwykle stała już spokojniej. Czyszczenie było dla mnie wielkim stresem (szczególnie, kiedy była uwiązana). Do tego dochodził strach, że Bajka się przestraszy pode mną na jeździe, poniesie, a czasem i bryknie. Nieraz chciało mi się płakać z bezsilności. Nawet raz powiedziałam Gosi roztrzęsionym głosem, ze łzami w oczach, że bardzo ją przepraszam, ale ja nie daję sobie rady z tym koniem i wolałabym na niej nie jeździć. Miałam chwilę wielkiej słabości. A stało się to po tym, jak zerwała uwiąz i oczywiście szarpała się dziko, a ja znowu bałam się śmiertelnie, że zrobi mi krzywdę. Gosia mówiła, że przecież to, że koń się odsadza, nie ma absolutnie znaczenia i nie przekłada się na zachowanie pod siodłem. Ale jeździć też się bałam. I wtedy stało się coś, za co będę Gosi wdzięczna do końca życia: powiedziała mi, że mam wsiadać na konia i już. Nie było mowy o dyskusji. To było po przerwie w jazdach na niej, a ja się nieco uspokoiłam, trochę tęskniłam i żałowałam tego, co powiedziałam, wyrzucałam sobie, że zaprzepaściłam moją szansę na jazdy na Bajce. Ale na szczęście trzeba było wsiadać, nie dyskutować. Choć chwilami było ciężko, tak się zgrałam z Bajką, że często kieruję nią samą myślą. Bywa, że wodze traktuję jedynie jako pomoc, łydki też, a kieruję nią jedynie samym dosiadem. Bywa i tak, że tych pomocy muszę użyć wyraźniej.

Jej prawdziwe  imię brzmi Bałałajka. Na początku wydawało mi się przydługie i nieco głupie, ale teraz, mimo że mówię do niej "Bajka", uważam że jest urocze.

W następnym poście część dalsza mojej Bajecznej przygody!

Zapraszam niebawem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz