piątek, 23 lipca 2010

W POŁĄCZENIU...

Jako wstęp zamieszczam  porównanie:

Bajka na początku naszej przyjaźni:

Bajka teraz:


Dawno już nie pisałam, a to dlatego, że wprowadziłam Bajce coś nowego i chciałam najpierw się przekonać, jaki odniesie to skutek. Chcę, żeby wszystko od razu było idealnie. Ale ostatnio zdałam sobie sprawę, że udało mi się o wiele więcej niż mogłam przypuszczać, a nie zawsze to doceniałam. Mamy na koncie kilka poważnych sukcesów! Muszę sobie kilka rzeczy wyliczyć, żeby uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

A oto one:

Jestem przeszczęśliwa! Niedawno poznałam kilka ujeżdżeniowych trików i pokazałam je Bajce. Kobyłka pięknie pracuje zadem, a ja pokazałam jej "drogę na dół".

stopniowo, stopniowo...

Udało nam się jeździć w połączeniu nie tylko w galopie i stępie, ale także w kłusie!

Pólparada, półparada i jeszcze raz półparada. Trudno mi jeszcze uwierzyć, ale to naprawdę działa. Bajka pięknie się zaokrągla, wydajnie pracuje zadem, ma coraz bardziej wypukły grzbiet.

Nie koncentruję się jedynie na ustawieniu głowy, zależy mi jednak na tym, żeby ustąpiła w potylicy, zaokrągliła szyję i poszukiwała kontaktu z ręką. Jak się okazuje z dobrym skutkiem!

Udają nam się zagalopowania ze stępa!!! Ogromnie się cieszę. Ale to także kwestia zrównoważenia mojego dosiadu i klarownych sygnałów..

Zrobiłyśmy krok milowy w naszym podstawowym celu - by koń był prosty, szedł po na wprost i myślał o ruchu naprzód. Oczywiście, czeka nas jeszcze dużo pracy w tym kierunku, ale postępy są fenomenalne!

Zaraz, co jeszcze... no, oczywiście wydłużenia wykroku przy niezmienionym tempie - coś wspaniałego.

Uczę się stosować coraz wyraźniejsze pomoce, żeby moje sygnały były bardziej czytelne. W rezultacie Bajka porusza się z dobrą energią, gotowa do nagłych przejść przy zastosowaniu delikatnych sygnałów.

Mój dosiad - dowiedziałam się ostatnio surowej prawdy - jestem pokrzywiona i nieco zmanierowana. Jeżdżę na prostych rękach, zamykam łokcie, wysuwam łydki za bardzo do przodu. Coś by się tam jeszcze znalazło, ale walczę z tym! podjęłam bezwzględną walkę z moimi niedociągnięciami i nie mam litości. Już się co nieco poprawiło.

I nareszcie o tym, jak Bajka zostało ustawiona na pomoce.

Pierwszego dnia, pracę zaczęłyśmy już z ziemi - z bardzo dobrym skutkiem. Przez całą jazdę pokazywałam Bajce, o co mi chodzi, zorientowała się bardzo szybko, ale jeszcze czasami uciekała z głową.

Jednak podstawowy cel był osiągnięty. Coś zostało zasygnalizowane. A na dodatek kobyłka stała przez chyba dwa dni, więc chciało jej się biegać. Ale tę energię spożytkowałyśmy dobrze, zamieniając zwykłe płaskie gonienie na dobrą akcję stawów skokowych.

Oto zdjęcia z początków budowania porozumienia w tym temacie. Jak widać, Bajka zrozumiała mnie bardzo szybko:

aż wreszcie:


tutaj widać, jak mocno obniżyła zad. Szkoda, że akurat krzyżowała... (ale i tak zdarza jej się to coraz rzadziej)




Kolejnego dnia było dużo lepiej, o wiele szybciej doszłyśmy do porozumienia. Ale jeszcze chwilami Bajka walczyła z wędzidłem albo się za nim chowała

Wtedy robiłam półparadę i znów było dobrze.
Chociaż ten trening był bardzo owocny, (jak się okazało potem), bałam się, że przeze mnie koń zacznie się chować i będzie chodził z głową przyciągniętą do piersi. Mimo, iż przez większość jazdy było dobrze. Ale ja jestem na tym punkcie przewrażliwiona i trudno, tak już mam.

No i na trzeciej jeździe, dzisiaj, wyszło na jaw, że Bajeczka jest "geniuszem ujeżdżeniowym". Było cudownie - przez całą jazdę, nawet przez chwilę nie szła przeganaszowana! Natomiast maszeruje z pięknym impulsem, chętnie poszukuje kontaktu z ręką, ma miękkie oparcie na wędzidle. Ślicznie wyciąga nóżki. Sama chce najeżdżać kłusem na drążki i koziołki, znosi mnie tam bardzo często, bo to dla niej zabawa i sprawia jej dużą przyjemność. I po raz pierwszy w życiu czułam, ale tak na prawdę, że stałam się jednością z koniem, zlałyśmy się w jedno ciało. Uwielbiam ten sprężysty krok, kiedy zawija tylne nogi głęboko pod kłodę. To jest ważne. Naturalna potrzeba ruchu, tak pięknie przez nią wykorzystana. Szła lekko, swobodnie, luźno. Niestety nie mam zdjęć z tej jazdy, ale myślę, że da się to szybko nadrobić.

Na początku naszych jazd często rozprężamy się na rzuconej wodzy nie tylko w stępie, ale i w kłusie.
Bajka jest czuła na łydki, więc nie mam z nią problemów, nawet przy woltach i nagłych zmianach kierunku. Ale nawet kiedy ma zupełny luz, podąża z pyskiem w dół, szuka wędzidła, nie tylko przy żuciu z ręki, (które nam ostatnio pięknie wychodzi), ale wyciąga się też na całkiem rzuconej wodzy. Chcę, żeby wszystko, co robi było wykonywane przez nią ochoczo, raźno i z radością.

Ale dzisiaj przy zagalopowaniu - po tym pięknym, wydajnym kłusie - aż dreszcz mnie przeszedł. Po prostu nie wiedziałam, gdzie ja się kończę, a gdzie zaczyna koń. Szłyśmy prowadzone jedną myślą. Ja i moja ruda partnerka.

Marzą mi się chody boczne, ale i na to musimy poczekać, bo sama ich jeszcze nie znam. Nie mogę doczekać się jutrzejszej jazdy. Ciekawa jestem, co będzie. Ale wiem jedno - ze dwa lata takiego jeżdżenia, a Bajka będzie chodzić w zebraniu.

I oczywiście nie pochwaliłam się naszym postępem w galopie! Już nie ma przerzucania nóg, krzyżowanie, kiedyś tak powszechne, teraz zdarza się już bardzo rzadko. Mogę spokojnie wjechać na małe koło, na woltę, a ona bez problemu będzie dawać sobie radę.

Pracujemy dużo w niskim ustawieniu, żeby się wzmocnić. Teraz przyszłość rysuje się przed nami w różowych barwach.

Najchętniej nie wychodziłabym z jej boksu do jutra,
kiedy to przyjdzie czas na kolejną jazdę. Ale właściwie, teraz, kiedy piszę jest osiemnaście minut po pierwszej, więc mogę powiedzieć, że spotkam się z Bajką już dzisiaj.

Treningi są krótkie, bo staram się kończyć w dobrym momencie - po tym jak Bajka dobrze wykona jakieś zadanie i kiedy mam ją za co pochwalić. Ktoś mi kiedyś powiedział bardzo mądrą rzecz. Mianowicie, każda kolejna minuta treningu po osiągnięciu i opanowaniu celu jest stratą czasu. Nie jeżdżę po to, żeby się tylko powozić, ciągle pracujemy lub coś utrwalamy.

Idę już spać, żeby za kilka godzin mieć dużo sił na jeździe! A na koniec przytoczę przesłanie Wojciecha Mickunasa, które nam przyświeca: "Nie dajce się zganaszować!".

 *     *     *

Dopisuję parę słów po czasie: Bajka nie chowała się za wędzidło, wbrew temu, co pisałam. W ogóle. Nie zrozumiałam tego pojęcia. Mi się tak wydawało, bo przeczytałam w książce, że głowa konia musi być koniecznie przed pionem, a jak jest nawet w niewielkim stopniu za, to już koń się chowa. Przede wszystkim - jak głowa jest lekko za pionem, a ja czuję kontakt mocno na wodzy i w każdej chwili łydkami mogę ją wypchnąć do przodu, to z pewnością się nie chowa za wędzidłem! Półparada pomagała? - Tak, bo ją wypychałam do przodu, a głowa unosiła się równo do pionu. A ja byłam przerażona, że Bajka była przeganaszowana,  zupełnie niepotrzebnie. Tak czułam, że muszę tę sprawę wyjaśnić i naprostować.

2 komentarze:

  1. Hej Jagoda,
    Wyglada na to, ze wyszkolenie Bajki idzie w odpowiednim kierunku :) Natknelam sie na Twoj blog przypadkowo a pracuje jako trenerka w Anglii. Powodzenia w dalszych treningach!
    Wiola

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziekuje za komentarz na moim blogu - z jakiegos technicznego powodu sie nie wyswietlil wiec odpowiadam tutaj :) Powodzenia w treningach, Wiola

    OdpowiedzUsuń