środa, 19 maja 2010

MIRIA

 A dzisiaj były skoki na Mirii!! 
 
Ala poprowadziła nam trening. Kiedy wróciła z Etną do stajni, ja szybko sobie zagalopowałam, po czym zeszła do nas na parkur. Chciałam poćwiczyć półsiad nad drążkami, ale pewnie dlatego, że kobyłka trochę dziś chodziła pod Kasią, mogła się zmęczyć, więc szła bardzo opornie. Przyszedł czas na skoki... Jako pierwszą przeszkodę miałam skoczyć stacjonatkę. Być może nie była ona strasznie wysoka, ale od Hubertusa nie skakałam na Mirce, więc pewnie przez mój strach kobyłka odmówiła. Stacjonata została zredukowana do malutkiej kopertki, wtedy już nie  musiałam bać się wysokości, jakoś poszło. 













Następnie skoczyłam znowu stacjonatę, a do tego doszła jeszcze inna, nieco wyższa.















Mam jeszcze czasami tego nieszczęsnego garba, trochę błędów można naliczyć (szczególnie przy zejściach z przeszkody), ale mam nadzieję, że to kwestia jeżdżenia. Mało skakałam ostatnimi czasy. Chwilami jednak te skoki wyglądają nawet przyzwoicie. 
 



Ala zachęciła mnie nawet na dość wysoki double barre! Poszło mi na początku fajnie. Najpierw niższy, później Ala mi go podwyższyła, jak widać na następnych zdjęciach.

A raz nawet spadłam!! Ha ha! Było bardzo miękko, wśliznęłam się prosto w błotko, zanurkowałam prawie. Po tym jeszcze w stajni, jak się przebierałam, piasek chrzęścił mi między zębami. To był jeden z moich najprzyjemniejszych upadków, wbrew pozorom, milszy niż nurkowanie w suchy proch. Ale koń skoczył! Nawet mi nie uciekała, po prostu za wcześnie się wybiła, a ja nie wiem dokładnie jak, ale straciłam równowagę.
Poniżej jest dokładna dokumentacja z dzisiaj!


Skok tuż przed glebą - już widać, jak jestem zgarbiona w locie - lądowania nie udało się uwiecznić...

Za to są widoczne efekty!
































































Jak to widać po moich zabłoconych zębach, nieźle zanurkowałam!

Ale konia trzeba pochwalić, bo odskok ja zawaliłam, tempo było słabe, a Miria i tak ładnie skoczyła

A najlepsze jest to, że później wsiadłam i skoczyłam jeszcze raz


No i musiałam ponownie zmierzyć się z przeszkodą - poszło nam już dobrze, jak widać, musiałam zdjąć rękawiczki, bo były ciężkie, grube od błota i przemoczone po glebie



 Po udanym skoku przyszedł czas na popuszczenie popręgu i stępowanie.







Dziś znowu poczułam, że żyję. Zapomniałam już, jak mi tego brakowało.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz