piątek, 19 lutego 2010

SUKCES

To moje największe osiągnięcie w życiu: Bajka zaczęła się pode mną składać!!!

Nie wiem dlaczego, ale udało mi się dzisiaj! Pracowałam dużo łydkami... właściwie cały czas tak jeździłam, tak mi się zdaje. A tu nagle Bajeczka idzie zganaszowana, z podstawionym zadem, głównie w kłusie i stępie, w galopie chwilami, ale też się zdarzało! Nie wiesza się na wędzidle, idzie z głową w górze, nawet w galopie, nie wydziera już wodzy. Zmęczyłam ją trochę na lonży, w siodle nie miałam czasu kłusować zbyt długo, jedynie parę kółek. Trochę była do przodu, ale dało się ją skrócić. Jestem taka szczęśliwa! Nawet nie marzyłam, że nam się uda w najbliższym czasie. Resztę jazdy była spokojna, nie idzie już z łbem między nogami, pracuje zadem.

Ha! Było wczoraj strzyżenie! Gosia zadzwoniła do jej właścicielki, a ta zgodziła się całkiem ściąć jej grzywę. Miała już okropnie zniszczoną, a mi się takie ostrzyżone konie bardzo podobają. Bajce to niezwykle pasuje. Odrośnie jej bujna i zdrowa. Była podniszczona też przez łykawkę, tuż za uszami. Nie mogę się doczekać, aż ją znowu zobaczę bez grzywy!

A z padoku sama do mnie przyszła. Kiedy szliśmy po konie, wszystkie podeszły posłusznie do wyjścia, a ona jedna stała w tyle. Weszłam na padok, podeszłam zaledwie kilka kroczków i ją zawołałam. Patrzyłam albo gdzieś poza nią, albo odwracałam się pod kątem 45 stopni. Nie zwlekając podeszła do mnie z drugiego końca padoku. Pogłaskałam ją między oczami i wyszłyśmy razem bez oporów, bez ociągania.

A teraz reszta dnia: odbył się dziś kulig. Poszły, jak to było ustalone, Debora i Lalka. Na własne oczy zobaczyłam, że Lalka chwilami ciągnęła sanie za nie dwie. Debora trochę się ociągała. Było świetnie. Jechaliśmy aż do krzyżówki i z powrotem, kilka okrążeń, bo nie wszyscy się zmieścili na raz. Chwilami nawet jechaliśmy galopem! (Kiedy towarzystwo się dostatecznie rozochociło). Ja jechałam trzy razy. Później odbyło się ognisko i trzeba było wracać.

Z wielką przyjemnością wspominam ten dzień. Też i dlatego, że osiągnęłam mój, (a właściwie nasz) życiowy sukces. Zebrałam konia po raz pierwszy w życiu, i to nie jakiegoś tam, ale moją kochaną kasztankę!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz