czwartek, 3 listopada 2011

FINEZJA

Trzy dni temu byłam w Hawłowicach i udało mi się pojeździć na Finezji.



Nie była mocno brudna, dość szybko się uwinęłyśmy. Wsiadłam przed stajnią i pojechałam kawałek drogi, żeby dostać się na ujeżdżalnię.
W tym celu trzeba przejechać przez park - w cudnym jesiennym krajobrazie, z szeleszczącymi liśćmi pod kopytami. Minęłyśmy uroczy staw lekko pomarszczony subtelnymi podmuchami jesiennego wiatru.








O wiele przyjemniej stępuje się w ten sposób, niż podczas kręcenia w kółko na ujeżdżalni. Konie są pewne i spokojne, droga jest bezpieczna, a jesień cieszy oczy złotymi barwami.


Finezja była żywa, szła dokładnie takim tempem jak lubię. Trawiasty parkur jest wielki, wspaniale jest jechać przed siebie i nie martwić się zbliżającymi zbyt szybko zakrętami. Oprócz nas pomykał sobie Patryk ze swoją amazonką.











Przy pierwszym zagalopowaniu Finezja rzucała nieco łbem, nie byłam pewna czy nie zacznie brykać, ale myliłam się. Po chwilowej ekscytacji już mknęła przed siebie. Dobrze było znów poczuć stopy w strzemionach i wodze między palcami. To był mój pierwszy raz na Finezji i mam nadzieję, że nie ostatni, bo świetnie się bawiłam.






Przy najeżdżaniu na drążki nie musiałam się niczym martwić, nawet kiedy najechałam krzywo, klacz wyrobiła się bardzo ładnie. Chociaż miałam taką możliwość, nie chciałam skakać. To jest właśnie dobre - kiedy nie chcę, kiedy nie czuję się na siłach, odpuszczam sobie, bo najważniejsze, żebym czuła się bezpiecznie i dobrze się bawiła. Wiem, że Finezja skacze tak niesamowicie, że nie czuć na niej wysokości przeszkody, jednak tego dnia wolałam poprzestać na spokojnej jeździe w moim własnym rytmie.

Ćwiczyłyśmy trochę przejścia, co pozwoliło klaczy nieco zwolnić i się rozluźnić.




A w pobliżu pasły się konie. Na początku pozostawały obojętne na to, co dzieje się na jeździe, czasem tylko zerkały ciekawie. Później jednak, stopniowo nasza końska publiczność zaczęła się zbliżać i już jawnie przypatrywała się naszym poczynaniom.




Troszkę dosiad mi się poprawił, a to dzięki jazdom na Feminie, ale o tym innym razem. Te nieszczęsne łydki mi jeszcze uciekają, ale za to bardzo koncentrowałam się na ręce i jest lepiej.



Wróciłam zrelaksowana i pełna energii, choć w galopie szybko dostawałam zadyszki, po tym jak zsiadłam nie odczuwałam zmęczenia. Ale przede wszystkim wypoczęłam psychicznie. Fajnie jest móc zaufać koniowi, nawet kiedy jednego dnia jest żywszy, to wiadomo że nie zrobi numeru. Oczywiście - wypadki się zdarzają, ale nie wynikają z winy złego ułożenia konia. Tak po prostu - jeździectwo to sport w którym trzeba się liczyć z pewnym ryzykiem, ale w Hawłowicach jest ono zredukowane do minimum.


Po jeździe Kasia biegła za nami z aparatem i udało jej się "ustrzelić" kilka dzików. Kiedy ją zobaczyły, zamarły na chwilę, a Kasia wykorzystała ten bezruch i zrobiła im zdjęcia.


Może następnym razem uda nam się chwycić dostojne pawie, które przechadzały się obok parkingu.

Po miłym spacerku w kierunku stajni zsiadłam z dużą satysfakcją. Finezja jest idealna przy wszystkich zabiegach, z przyjemnością się nią zajmowałam zarówno przed jak i po jeździe.

 Podsumowując, było wyśmienicie. Stajnia w której obecnie stoją konie przeniesione z okolic dworku, być może w przyszłości zostanie przerobiona na krytą halę! Już nie mogę się doczekać, mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze i plany dojdą do skutku. Wtedy nawet najsroższa zima nie będzie przeszkodą podczas jazdy na ujeżdżalni.

Z tego co mówię wychodzi na to, że wszystko jest różowo i nie miałam tam żadnych problemów - i słusznie! Ja niczego nie koloruję, mówię jak jest. I pewnie każdy, kto jeździ w Hawłowicach potwierdziłby moje słowa.

Naprawdę cieszę się, że od czasu do czasu tam wpadamy.

1 komentarz:

  1. Zapomniałaś o błotku...Dzięki za miłe słowa- staramy się:)

    OdpowiedzUsuń