sobota, 12 marca 2011

WIOOOOSNA!!!


Dziś odbyła się moja pierwsza wiosenna jazda!! Nareszcie. Wystarczająco długo na nią czekałam. Nie mogłam już wytrzymać w domu, roznosiła mnie energia i tęsknota za końmi. A na padoku i polance mróz tak skuł ziemię, że zrobiła się gruda i nie dało się jeździć nawet stępem. Gosia powiedziała mi, kiedy dzwoniłam, żebym przyjechała dopiero gdy zaczną się roztopy. A dzisiaj było cudownie! Idealna ciepła pogoda. Poza tym wokoło mnóstwo kleistego błotka, które chlapie pod nogami, co oczywiście wcale mi nie przeszkadza. Zima została pożegnana przeze mnie ostatecznie i uczczona pierwszą WIOSENNĄ JAZDĄ na Pięknej Jarabe.

Kobyłka stała długo bez ruchu, więc zabrałam się do lonżowania. O dziwo była spokojna i wyważona, wcale nie chciało jej się gonić. Lonżowanie było krótkie, bo nie było sensu dłużej kazać jej kręcić się w kółko, kiedy była taka spokojna. Wsiadłam więc zaraz. Wypróbowałam dzisiaj moją nową kamizelkę ochronną. Myślałam, że będzie sztywna i jeszcze nie rozbita, ale okazała się bardzo wygodna, podczas jazdy zapomniałam nawet, że mam ją na sobie. W tym sezonie planuję wziąć się za skoki, do czegoś niech się ta kamizelka przyda! Chciałabym nabrać większej pewności siebie i przede wszystkim dobrej techniki, bo dużo jeszcze czeka mnie pracy, w końcu to nie sztuka przewalić się przez kilka przeszkód i nie spaść, o wiele cenniejszy jest jeden, ale dobry i poprawny skok, w którym się koniowi nie przeszkadza. Mam opory, oczywiście trochę się boję, ale trzeba się przełamać. Nie skakałam w końcu przez całą zimę. Jednak kamizelka daje mi poczucie bezpieczeństwa.

Jazda byłaby idealna, gdyby nie zgubiony sztylp. Szukałam go wszędzie i przez to wsiadłam na konia bardzo późno. Myślałam już, że go nie znajdę. I oczywiście znalazła go Kasia, już po mojej jeździe w miejscu, które przeszukałam co najmniej trzy razy. Przez to musiałam jeździć w gumowych oficerkach. I wszystko byłoby dobrze, gdybym miała bryczesy bez pełnych lejów, ale nie miałam, więc pofałdowana guma uwierała mnie stale w nogi, mnąc się na grubym materiale spodni. Ale zacisnęłam zęby i cieszyłam się jazdą, co innego mi zostało?

Co do dosiadu, to nie wiem, jak z moimi nogami, bo jak mówiłam, trochę mnie bolały, trudno mi było się na ich pozycji skoncentrować. Odstają mi trochę te nieszczęsne palce. Za to pilnowałam prostej linii od łokcia do pyska konia. Jak się później dowiedziałam, w półsiadzie wciąż mam linię załamaną, muszę to koniecznie skorygować.
Jutro też jadę, tym razem rowerem, bo dziś podrzuciła mnie Kasia swoim nowym samochodem. Sztylpy mam już skompletowane.
Każdy mój postęp będę na bieżąco opisywać, zapraszam więc jak zwykle do śledzenia moich jeździeckich poczynań i zmagań z dosiadem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz