niedziela, 1 sierpnia 2010

NASZ PIERWSZY RAZ NA KANTARZE SZNURKOWYM


Jeszcze kiedy pisałam ostatni post "W Deszczu", zastanawiałam się, czy nie spróbować pojeździć na Bajce na samym kantarze sznurkowy. Tamtego dnia po raz pierwszy galopowałyśmy na rzuconej wodzy i poszło nam bardzo dobrze. Ale ciągle miałam wątpliwości, czy lepiej nie zrezygnować...
Bajka to nie jest taki spokojny koń, który łatwo się podporządkowuje. Bałam się, że wsiądę na nią jedynie na stępa, noooo a jak dobrze pójdzie, odważę się na kłus. Cały poprzedni dzień się wahałam, a w nocy nie mogłam spać do trzeciej rano. Postanowiłam pojechać do stajni, zobaczyć w jakim Bajka będzie nastroju i dopiero tam zdecydować.
Kasia chodziła dookoła, kiedy wprowadzałam ją na ujeżdżalnię, zbierała materiał konieczny do filmu, który powstał tylko dzięki Niej, (za który chciałabym bardzo serdecznie podziękować!). Kasi przez cały czas miała ogłowie założone na ramieniu, tak na wszelki wypadek. Jeszcze zanim wyprowadziłam Bajkę, puszczono konie, które tego dnia nie szły pod siodło, a Bajka widząc je zaczęła się kręcić i rżeć wniebogłosy w tęsknocie za chwilą wolności na pastwisku. Uznałam to za zły znak, obawiałam się, że jest zanadto pobudzona. Ale z drugiej strony do odważnych świat należy! Musialam choć spróbować, no i zawsze mogłam zakończyć jazdę na samym stępie.

Z sercem w gardle wyprowadziłam ją i wsiadłam. Głowa Bajki od razu powędrowała w dół w poszukiwaniu wędzidła, ale na nie nie natrafiała, więc wyciągała szyję jeszcze bardziej. Miała zupełny luz, wodze, które przypięłam z ogłowia były rzucone, gotowe jednak do użycia w każdej chwili. Przy pierwszym zakręcie Bajka wybrała inną drogę niż ja i zignorowała moje łydki. Wtedy po raz pierwszy użyłam wodzy i napotkałam natychmiastowy opór, nie ustępowałam jednak dając jej impulsy. Przy pierwszym jej ustąpieniu od nacisku kantara natychmiast przerwałam i pochwaliłam ją. Przy kolejnych zakrętach rzadko kiedy byłam zmuszona do pomagania sobie wodzą, ale używałam jej coraz delikatniej. I jeszcze wtedy nie wiedziałam, czy odważyć się na kłus. Chociaż nie dawało mi spokoju, że kiedy jeździłyśmy na wędzidle, pierwsze zakłusowanie często odbywało się na luzie. Spróbowałam  i na kantarze poszło super!
Czasami chciała ściąć sobie zakręt, ale po moim sprzeciwie równie szybko ustąpiła. U Bajki jedno pozwolenie jej na samowolę oznaczałoby znarowienie jej, od razu kombinowałaby, jak tu sobie uciec i przestałaby respektować nacisk kantara. A dzięki temu, że ją przypilnowałam, mogłyśmy dalej jeździć sobie spokojnie i na luzie. Wodzami pomogłam sobie zaledwie kilka razy, przez parę sekund i już było idealnie.
 
I byłam jeszcze zdania: "nie, nie będę galopować!", ale ładnie najeżdżałyśmy na drążki, 
 
robiłyśmy wolty i w pewnym momencie poczułam się wreszcie pewnie - niech się dzieje co chce - zagalopowałam. 
 
Była DOSKONAŁA: szła dokładnie tam, gdzie chciałam, była przy tym bardzo zwrotna! Szła energicznie, ale wolno i uważnie. Żadnemu innemu koniowi bym tak nie zaufała, puściłam wodze zupełnie luźno i zwyczajnie jechałyśmy tak, jak zawsze. I powstało pytanie: czy kusić los i spróbować jeszcze na drugą nogę? Poszłyśmy równie pięknie!
Po galopach stępowałyśmy już zadowolone. Byłam przeszczęśliwa. To było moje marzenie, w które nie wierzyłam do ostatniej chwili. Ale udało nam się. 
 
Na naszych treningach ciągle czegoś od niej wymagam, a chciałam, żeby raz na jakiś czas miała jazdę na zupełnym luzie. Poocierała o mnie spocony łeb - kantar sznurkowy nie zawadza mi przy tym tak, jak wystające ogłowie.
 
Zapewniłam ją należycie o tym, jak jest wspaniała i oprowadzając przećwiczyłam ją jeszcze trochę z ziemi. Po chwili byłyśmy już w boksie zadowolone i zrelaksowane po owocnej jeździe.


Jestem z nas bardzo dumna!

1 komentarz:

  1. Pani Jagodo ! ;)) jestem pod wrażeniem ( i to bardzo dużym ). Jedno wiem na pewno zgrany z was duet ! :)

    ps. Ale pani fajnie, też bym tak chciała :P

    OdpowiedzUsuń