piątek, 29 października 2010

W HOŁDZIE PRZYJAŹNI


Jest mi niezwykle ciężko po wyjeździe Bajki. Nasz ostatni tydzień był jednym z najcięższych w moim życiu, a zarazem najpiękniejszym, bo szlifowałyśmy nasze dotychczasowe i zdobyłyśmy wiele nowych umiejętności. Termin odjazdu wisiał nade mną jak czarna burzowa chmura na horyzoncie, ale kiedy byłam z Bajką, nad głowami zawsze świeciło nam słońce.
Wiedziałam, że będzie bolało, ale było i nadal jest gorzej niż mogłam się spodziewać. Chciałam maksymalnie wykorzystać czas, który uciekał nieubłaganie. Można to porównać do powolnej i skutecznej tortury, przy czym sama CODZIENNIE  pchałam się do mojego najmilszego "kata", żeby dała mi największe szczęście, jakie mogłam sobie wyobrazić, a zarazem wyrwała mi serce, które zostawiałam w jej cichym boksie za każdym razem, kiedy musiałam wyjechać. Do stajni dojeżdżałam rowerem, a jazda zajmowała moje myśli, chłodny wiatr orzeźwiał zdecydowanie mocniej niż kilkadziesiąt minut spędzonych w niewygodnym autobusie, gdzie pozostawałam sama z moimi myślami. W domu byłam lekko roztrzęsiona, ale starałam się dobrze trzymać, żeby nie obciążyć pozostałych domowników moimi "katuszami". To straszne, kiedy ma się świadomość, że już niedługo rozstanie się ze swoim przyjacielem - Przyjacielem, który zawsze był dla mnie stałym i nieustającym wsparciem, można się załamać. Mało kto wie, jak ciężki przeżywałam okres tego roku, jak wiele razy mój dotychczasowy poukładany świat z innych powodów legł w gruzach... I kiedy znowu trzeba było się podnieść i iść dalej, Bajka zawsze czekała na mnie w swoim boksie, witała mnie, kiedy szłam po nią na pastwisko, a kiedy prowadziłam ją na zupełnie luźnym uwiązie, którego w zasadzie mogło nie być, od czasu do czasu, łobuzersko szturchała mnie głową w ramię, po czym trzepała łbem z zadowoleniem. Albo wtykała nos w moje ramię... och, ciężko o tym wspominać i nie wzruszyć się. Już mam łzy w oczach, chociaż minął kawał czasu od jej wyjazdu. W normalnych okolicznościach, kolejne zdanie rozpoczęłabym słowami: "zaryzykuję stwierdzenie...", ale teraz piszę: WIEM, że jestem dla Bajki przyjaciółką, że kocha mnie tak mocno jak ja ją. Połączyła nas silna więź, która przetrwa rozłąkę i będzie trwać zawsze i wszędzie, bez względu na to, jak duży dystans będzie nas dzielić. Ostatniego dnia przed wyjazdem, powiedziałam przez łzy: "Dziś ostatni raz Bajka będzie moja." Ale moja kochana mama powiedziała na to coś, co teraz wiem, że jest szczerą prawdą: "Ona zawsze będzie Twoja."

Mój Boże, ale się rozkleiłam! Długo tu nie pisałam, to prawda, ale po prosu nie mogłam, nie byłam gotowa na to, żeby zmierzyć się ze swoimi emocjami, żeby je nazwać i się  nimi dzielić. Nie doszłabym tak szybko do tego momentu, gdyby nie wsparcie, które otrzymałam. Moja rodzina pomimo moich starań nieobarczania ich, sama chciała uczestniczyć w moim cierpieniu. Pomagała mi na każdym kroku. Teraz rozumiem jak ważne jest choć jedno ciepłe słowo od przyjaciela, który wie, jak przeżywam tę sytuację. Chciałabym gorąco podziękować WSZYSTKIM, którzy mnie wspierali. Jesteście kochani, wiem, że zawsze mogę na Was liczyć. Jesteście prawdziwymi PRZYJACIÓŁMI.

No, wreszcie piszę i piszę to, co od dawna leżało mi na sercu. Nie wierzyłam, ale to naprawdę przyniosło ulgę.

Od spotkania z Małgosią, właścicielką Bajki, nie napisałam słowa, jak już mówiłam, było to za trudne. Ale teraz nadszedł czas na wyliczenie naszych osiągnięć z ostatniego miesiąca.

1. FREESTYLE - jazda bez ogłowia.
 Pisałam już, że bałam się jazdy na kantarze sznurkowym, prawda? No więc możecie sobie wyobrazić, jak byłam przerażona przed pierwszą próbą jazdy na samym sznurku pod szyją. Jednak moje obawy nie były do końca uzasadnione, ale ja i tak zawsze bardzo się emocjonuję przed spełnieniem kolejnego MARZENIA MOJEGO ŻYCIA. Żeby na Bajce jeździć, do kierowania, zatrzymywania wodze traktuję jako pomoc. Przy zatrzymaniu, zamykam lekko rękę, żeby się zaokrągliła i stanęła w równowadze, ale samo zatrzymanie odbywa się przez dosiad, pracę krzyża. Skręcanie na rozłożenie środka ciężkości i działanie łydek, wodze pilnują tylko kiedy trzeba, żeby Bajka była prosta na zakręcie, pilnuję odpowiedniego zgięcia wodzą aktywującą i przytrzymującą, no czasami potrzebna jest też pośrednia czy otwierająca, ale to już są niuanse. Poza tym ,Bajka dzięki stabilnemu oparciu w wędzidle, idzie w równowadze, zaokrągla się, pięknie pracuje grzbietem, sylwetka poprawiła jej się diametralnie. Na początku kontakt, jaki przyjmowała z moją ręką, kiedy szła od zadu, w połączeniu, był mocny, ale jednocześnie elastyczny i przyjemny dla mnie, dla ręki. Po pewnym czasie, kontakt stawał się lżejszy tym bardziej im większe postępy robiła i jak rozwijała mięśnie, kiedyś w ogóle nie używane. W rezultacie kontakt z czasem stał się miękki i delikatniejszy. Rozgadałam się nad zdolnościami Bajeczki, a miałam mówić, o czymś innym, mianowicie - ten nasz freestyle. A zatem, najpierw rozprężyłam ją normalnie, na wędzidle, trochę na rzuconej wodzy w stępie, kłusie i galopie, aż poprosiłam, żeby Kasia zdjęła jej ogłowie i podała mi uwiąz, który przełożyłam Bajce pod szyją.
Uwiąz ten ma wprawdzie karabińczyk, ale jest on niezwykle lekki i chyba aluminiowy, więc nie było zagrożenia, że będzie obijał moją kobyłkę. Ruszyłyśmy stępa, Bajka swobodnie wyciągnęła głowę. Widać było, że jest zadowolona ze swobody, którą uzyskała. Po dłuższej chwili zakłusowałyśmy. Miałam całkowitą kontrolę, mogłam w każdej chwili zrobić woltę, zmienić kierunek i lawirować pomiędzy przeszkodami.
 Obydwie się rozluźniłyśmy, Bajka od czasu do czasu wesoło machała głową. I wreszcie zagalopowałyśmy. Nawet w najśmielszych marzeniach nie spodziewałam się, że będzie tak cudownie. Zgrałam się z nią całkowicie. Galop był spokojny, wyważony, miałam świadomość każdego jej ruchu, wiedziałam dokładnie, w którym miejscu postawi kopyto, czułam jak sprężynuje pode mną podjeżdżając tyłem głęboko pod kłodę.
 I na drugą nogę równie płynnie i spokojnie. Potem troszeczkę kłusa i wreszcie stęp - spokojny i rozluźniony. Pod koniec pooprowadzałam ją jeszcze i zjechałyśmy do stajni, ja z wielkim śmiechem, Bajka zadowolona, że wyszalała się swobodnie i bez skrępowania. Było to prawdziwe połączenie dusz, zgodność woli i wzajemne zaufanie.

2. LOTNA ZMIANA NOGI.
Postanowiłam, że zaczniemy naukę lotnej DOPIERO kiedy opanujemy zagalopowania ze stępa i jak uda się nam nauczyć galopu ze stój. UDAŁO NAM SIĘ!! Jestem z nas bardzo dumna. Kiedy wreszcie nam się udało, wiedziałam, że Bajka reaguje na delikatne pomoce z impulsem, a ja zrównoważyłam sobie trochę dosiad, żeby przekazywać informacje jak najbardziej czytelnie. I


naukę lotnej rozpoczęłyśmy od przejeżdżania przez drążek i skręcania w odpowiednią stronę (Bajka tak się tym cieszyła, że sama paliła się, żeby przy każdym kółku koniecznie najechać na ten drążek, ale nie rozganiała się przy tym, po prostu sama mnie na niego naprowadzała, nawet na rzuconej wodzy). Pilnowałam, żeby skończyć trening w odpowiednim momencie, żeby Bajce zawsze został ten niedosyt, bo na każdej następnej jeździe przystępowała do zadania z coraz to nowym zapałem. Kiedy opanowałyśmy drążek, przyszedł czas na usunięcie go. Ustawione były dwie przeszkody, wjeżdżałyśmy między nie i skręcałyśmy w pelnym galopie w odpowiednią stronę. Nie obyło się bez krzyżowania, ale po kilku dniach Bajka tak się wyćwiczyła, że przerzucała nogi bezbłędnie, starałam się, żeby odbywało się to bardziej na sygnał łydek niż na skręt, a gdy zdarzało jej się zakrzyżować, sama przechodziła do kłusa i po sekundzie szła już z dobrej. Opanowałyśmy to zupełnie, na paru jazdach nie było ani śladu tak krzyżowania, jak i błędów.

3. ZWROT NA PRZODZIE I USTĘPOWANIE OD ŁYDKI.






Pewnego dnia jechałyśmy sobie swobodnym stępem i nagle zdałam sobie sprawę z tego, że zupełnie nie pilnuję Bajki, a ona idzie nie na wprost, tylko po skosie, tak jej jakoś wyszło. I wtedy pomyślałam sobie: czemu by nie spróbować zrobić ustępowania od łydki?! A wiadomo, że dobrym wstępem jest zwrot na przodzie. Więc stanęłam na środku placu i zaczęłam próbować zepchnąć jej zad łydką, jednocześnie pokazując, że ma stać. Najpierw ruszyła do przodu - nie, nie udało się, wstrzymałam ją. Spróbowała więc w tył - i znowu nie o to chodzi. I nagle,  w minutę, cudownie zrozumiała i okręciła się zadem dookoła przedniej nogi, która nawet na chwilę nie oderwała się od ziemi, jako oś obrotu. Pochwaliłam ją i z wielkim uśmiechem porządnie wygłaskałam. Potem zapytałam Gosi, jak to wygląda - oceniła fachowo, że bardzo ładnie!!! Cóż to była za radość! Wyszło nam w lewo, w prawą stronę musiałam ją przekonywać dosłownie o minutkę dłużej, aż załapała i wyszło nam ślicznie w obie strony. Potem na każdej jeździe był jeden obrocik w lewo, jeden w prawo, żeby się Bajce nie znudziły. I przyszedł czas na stępowanie od łydki.
Udawało nam się kroczek lub dwa! I od razu chwaliłam i odpuszczałam jej całkowicie. Po krótkim czasie wychodziło nam parę dobrych kroków. Moja Ukochana Zdolna Kobyłka!!

4. CAŁKOWITE I PŁYNNE OPANOWANIE KONTRGALOPU - robiłyśmy wężyki coraz bardziej szerokie i ostre - cóż mogę powiedzieć - poezja.

Wszystko udokumentowane jest na filmie powyżej z dnia, który należał do nas - z pamiątkowej sesji zdjęciowej, w której ubrane byłyśmy na galowo, gdzie widać jak po jeździe bez ogłowia Bajka zupełnie rozluźniona i zrelaksowana ziewa, co jest dla mnie osiągnięciem o wiele cenniejszym niż te wszystkie lotne zmiany, zwroty czy ustępowania - że Bajka jest zadowolona po jeździe ze mną.

A oto kilka zdjęć z tamtej jazdy:

... a także bez ogłowia:












Miałyśmy kryzys krótko, może przez tydzień. Zaczęło się od tego, że były jakieś sianokosy czy coś w tym rodzaju w pobliżu i aż roiło się od traktorów. Bajka, która zwykle się ich nie boi, przestraszyła się kilku z nich, które stały bardzo blisko padoku. Za każdym razem, kiedy tamtędy przejeżdżała, zadzierała wysoko głowę, żeby się napatrzeć na te straszydła. Po paru kółkach chciałam już sprowadzić ją na dół, pilnować, żeby jej szyja była prosta na zakręcie, ale Bajka zaczęła się bronić. Moje próby były bezskuteczne. I na kolejnych jazdach kojarzyła sobie, że próby działania wodzami ograniczają jej widzenie niebezpieczeństwa i zadzierała łeb w górę, odmawiając współpracy, nawet kiedy traktora już tam nie było, ciągle bała się tamtego kąta, przy którym stał. A ja oczywiście byłam załamana, jak to zepsułam Bajkę, że unika kontaktu z wędzidłem, robiłam sobie wyrzuty i byłam lekko załamana. Ciężki był to okres, te parę dni. Ale w końcu udało mi się to naprawić - przez stabilną rękę, stały kontakt - zupełnie jak kiedyś, kiedy budowałam w niej zaufanie do ręki. Po kilku dniach Bajka znowu chodziła pięknie ze spionowaną głową na zachęcającym kontakcie. I jaki jest morał? - Cieszę się z naszego małego kryzysu bardziej niż gdyby miał się nie wydarzyć. Dzięki niemu nauczyłam się, jak pracować, kiedy coś idzie nie tak, mam większą świadomość moich ruchów i tym bardziej jestem dumna z wrócenia do dawnej harmonii, a nawet dzięki temu wydarzeniu - osiągnięcia jeszcze wyższego jej stopnia.


Ostatniego dnia było mi najciężej. Wydawało mi się, że wszystko dzieje się niezwykle szybko. To był hardcore. Pojeździłyśmy pięknie na wędzidle, potem bez ogłowia, następnie w ogłowiu pojechałyśmy daleko na trawiastą polanę, a potem na miedzę między polami, wróciłyśmy na padok, wsiadłam na oklep na wędzidle, a potem na oklep i bez ogłowia w 100% naturalnie - na sam stęp - BYŁO BAJECZNIE!!


złapana od tyłu lotna zmiana nogi...




...freestyle...


 ...na oklep...


 ...oraz zupełnie naturalnie...

...spacerek





Potem w boksie pożegnałam się z nią po raz ostatni, ucałowałam ją, wytuliłam, dałam mnóstwo marchewek i trzeba było wracać.
Zawsze zapamiętam ją wesołą i kochającą. W drodze powrotnej płakałam, płakałam w domu i jeszcze przez wiele dni, nawet do dzisiaj. Wiem, że muszę ją kiedyś odwiedzić. Wiem również, że Bajka nigdy mnie nie zapomni, bo łączyło nas coś więcej niż przyjaźń.
Po powrocie do domu czekała na mnie miła impreza, wypiliśmy wszyscy za zdrowie i szczęście Bajki, a ja zrzuciłam z siebie to całe brzemię, które dźwigałam przez całe lato. Jeśli miałabym cofnąć się w czasie i przeżyć jeszcze raz ten ból, zgodziłabym się bez chwili wahania, bo wiąże się on nieodzownie z miłością, która odmieniła moje życie, ukierunkowała je i nadała mu sens.

Podsumowując kobyła, która bała się WSZYSTKIEGO, stała się odważna i zrównoważona. Ponosiła, wieszała się na wędzidle - teraz idzie w idealnej równowadze, przyjmuje chętnie wędzidło, robi żucie z ręki i zagarnia dużo ziemi. Koń nazywany przez niektórych głupim, debilem, nawet (o zgrozo!) AUTYSTYKIEM, okazał się szalenie inteligentnym, wrażliwym i czuły wierzchowcem z ogromnym potencjałem skokowym i talentem ujeżdżeniowym. Pamiętam jak goniła na oślep, strzelała zatrważające barany, nie miała zaufania do człowieka, teraz - idzie wyważona, dostojna, z lekkością i pełną gracji swobodą ruchów. Nie raz przechodziłam do kontrolowanego cwału, nawet na rzuconej wodzy, żeby na najlżejszy sygnał od dosiadu przeszła do spokojnego galopiku, nie poprzez przymus - sama chciała spełniać moje prośby. Ustabilizowała się psychicznie, wyciszyła i nabrała zaufania do ludzi. mogę powiedzieć, że okiełznałam ŻYWIOŁ.

Czasami mówi się, że "Koń to symbol nieposkromionej wolności". Ja na to odpowiadam własną myślą:

KOŃ TO SYMBOL WOLNOŚCI 
NIEPOSKROMIONEJ,
ALE OKIEŁZNANEJ.

Bo konia nie da się poskromić, nie łamiąc jego duszy. Można go natomiast zjednać sobie szacunkiem i miłością.

1 komentarz:

  1. Przykro czytac o Waszym rozstaniu ale wyglada na to, ze obie wiele sie nauczylyscie od siebie nawzajem. Mam nadzieje, ze znajdziesz innego konia do jazdy i bedziesz mogla kontynuowac swoje treningi.
    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń