
Doskonale wiedziałam, kiedy naprawdę się boi, a kiedy odsuwa się z przyzwyczajenia. Wpływałam na nią łagodnie, wkrótce udzielił się jej mój spokój. Po kilku kółkach, ( z czego każde było coraz mniej nerwowe, stopniowo mniej wahała się przy choinkach) szła niewzruszona. Moja Bałałajka. Słodka i urocza jak zawsze. Zapamiętała wszystko, WSZYSTKO. Nawet zwrot na przodzie. Niesamowite, jakby nie było tego czasu, który nas dzielił, tej przykrej rozłąki. Byłyśmy tylko my i cały świat należał do nas. Znamy się jak łyse konie, stanowimy drużynę, związek partnerski oparty na zaufaniu i dobrowolności.
Kiedy koń bryknie, jeździec spada, a zwierzę natychmiast odprowadzane jest do stajni, gdzie ma spokój i ciszę oraz jedzenie, szybko uczy się, że za brykanie czeka je nagroda, więc utrwala sobie tę prawidłowość i stara się powtórzyć nagrodzone zachowanie następnym razem. Biorąc to pod uwagę, stosuję tę właśnie zasadę w swoich jazdach. Kiedy pod koniec jazdy dawałam Bajce wymagające zadanie do wykonania, a ona zrobiła to, o co ją prosiłam, natychmiast zeskakiwałam, puszczałam popręg, zaczepiałam zwisające wodze o strzemię, a na koniec przyjmowałam pasywną postawę i odchodziłam pozostawiając jej WOLNOŚĆ WYBORU. Jeśli chce być ze mną, podąży w moim kierunku, jeśli nie - nie musi. Może podjąć własną,
samodzielną decyzję, ja jej nie prowadzę, tylko odchodzę. Jednak zawsze szła za mną w dowolnym kierunku, po dużym kole, woltach i ósemkach. Zawsze. Tak kończyłyśmy jazdę nie stępując jej w siodle. Po jakimś czasie takiego chodzenia, rozsiodływałam ją, wkładałam kantar i oprowadzałam jeszcze trochę, żeby mięśnie się rozluźniły, a oddech wyrównał. Na naszych jazdach galopowałyśmy dużo na rzuconej wodzy, ale wtedy Bajeczka nie miała głowy w górze i spiętego grzbietu. Zagarniała dużo ziemi, szyję miała opuszczoną nisko i rozluźnioną, pracowała całym grzbietem. I tak we wszystkich chodach. Potrzebny mi był tylko dosiad, ciężar, nic więcej, nawet z pełnego galopu zatrzymywała się z luzem na wodzy. Mój Anioł. Mój Skarb.
Coraz ładniej zaczynała się składać i jestem z niej bardzo dumna. Innym razem zdarzało jej się rzucać głową. Kiedyś włożyłam dużo pracy zachowując stabilną i spokojną rękę, aż całkowicie przestała rzucać łbem. Na wyjeździe w Kuraszewie zobaczyłam, że znów jej się to zdarza, ale wciąż przypominałam jej, że może ręce zaufać. Po chwili uspokajała się i szła już ustawiona na wędzidle.

Znam ją. Kiedy na nią patrzę, widzę w niej cząstkę mnie, mojej duszy. To niesamowite, zobaczyć siebie oczami najdroższego przyjaciela.
mądra kobyłka!
OdpowiedzUsuń