poniedziałek, 1 sierpnia 2011

W MIĘDYCZASIE


Domek, który udostępniła mi Gosia jest luksusowy. Naprawdę nie spodziewałam się, że będzie teki ładny - cały obrośnięty bluszczem, co zawsze mi się podobało, z dużym ogrodem, sadzawką i mnóstwem drzew i krzewów. W takim miejscu można się wyciszyć i prawdziwie wypocząć. W środku jest przytulny i ładny, z dużą kuchnią i łazienką. W salonie są skórzane meble, wszystko w drewnie. Mój pokój znajdował się na piętrze i od razu uznałam, że to najlepszy pokój w całym domu. Dwa fotele, duże wygodne łóżko, stolik, wielkie okno i oczywiście balkon wychodzący akurat na wschód, więc co rano budziłam się skąpana w promieniach słońca. Wstawałam rześka i wypoczęta. Trochę tęskniłam za rodzinką, szczególnie wieczorami, gdy wracałam do pustego domu, w którym nikt na mnie nie czekał. Nie przywykłam do tego. Jednak Wtedy odbywałam długie rozmowy telefoniczne z bliskimi i humor mi się poprawiał. Poza tym już nie mogłam się doczekać kolejnego dnia i spotkania z Bajką. Żyło mi się tam bardzo komfortowo.

Zwykle wyjeżdżałam około 10. Przedtem jadłam śniadanie i siadałam na huśtawce ogrodowej, by wypić poranną herbatę i napisać kilka słów w moim zeszycie, z którego przepisuję notatki do postów z wyjazdu.


Czasami też wciągała mnie bez reszty książka, którą zabrałam. Rozsiadałam się na ławce, podciągałam nogi, podkładałam poduszkę pod plecy i dawałam się porwać powieści. Podobnie było wieczorami.











Z tego co wiem, domek jest do wynajęcia, więc jeżeli ktoś chciałby udać się do Hajnówki, gorąco polecam!!

Jechałam około 20km w każdą stronę, ale nie przeszkadzało mi to ani trochę. Mam całkiem niezłą kondycję, bez problem dawałam sobie radę. Trasa była bardzo prosta, poza tym na Podlasiu wszędzie jest "płasko jak na patelni". Żadnych górek, z wyjątkiem przejazdu przez tory. Miałam świetne punkty orientacyjne, mogłam zatem jechać bez obaw.

Mijałam rozległe pola, poznawałam poszczególne miejsca po krowach i bykach, które codziennie się tam pasły. Wkrótce poznałam moją dobrą znajomą klacz, która pasła się na łańcuchu i wyglądała mnie, gdy przejeżdżałam. Dzięki Monty'emu Robertsowi prawidłowo odczytywałam jej język ciała i mogłam się zbliżyć na tyle, żeby zrobić zdjęcia, a później nawet ją pogłaskać. Bardzo sympatyczna kobyłka.









Na mojej drodze była także niewielka stajnia z trzema końmi - siwkiem, gniadoszem i tarantem. Wiem tylko, że na taranta mówili Rzyguś, ale jego prawdziwe i pozostałe imiona koni nie zapadły mi w pamięć.




Kiedy zjeżdżałam wreszcie z asfaltu na żwirówkę, niewiele drogi dzieliło mnie już od stajni w Kuraszewie. Miałam tam okazję zrobić zdjęcie krowie, która wylegiwała się codziennie na poboczu.




Widoki były piękne, szczególnie przy świetle zachodzącego słońca.








Tak wyglądała moja podróż do najdroższej Bajeczki. Już wkrótce opiszę moje jazdy, przygody oraz nowe znajomości...

1 komentarz:

  1. wspaniałe widoki! sama chętnie pojechałabym sobie na takie wczasy :)

    OdpowiedzUsuń